Ta złota broszka powstała do "Gabinetu osobliwości" - niezwykłego projektu, którego autorką jest Marta Norenberg Sztuk Kilka - Art Jewelry. Kilka miesięcy temu Marta opowiedziała mi o swoim pomyśle. Postanowiła zachęcić 11 artystów tworzących biżuterię do stworzenia jednej pracy, w której nie liczy się forma, nie chodzi o projekt komercyjny. Ma to być dzieło, które sprawi nam przyjemność i które wychodzi z serca. Piękny opis tego przedsięwzięcia możecie przeczytać na blogu Marty. A dodatkowym efektem tego wydarzenia jest piękny kalendarz na 2021 rok!
BROSZKA - IMPROWIZACJA - złoto próby 750* / cytryn, apatyt, spinele.
*można dowiedzieć się więcej o próbie 750 tutaj.
Wstępny zarys broszki był punktem wyjścia. Na kolejnych etapach podążałam za formą, którą przybierało obrabiane złoto. Format, naprężenia metalu, przesunięcia podczas łączenia prowokowały do szukania nowych rozwiązań, układów. Improwizacja. Uwiebiam to w tworzeniu! Czysta wolność!
Faktura broszki przypomina skórę. Taką drugą skórą dla mnie jest złoto z jego słoneczną barwa. Kolory to uchylenie drzwi do mojego wnętrza, które szaleje mnogością zestawień. Wrażliwości na najmniejsze różnice odcieni. Poziomy i piony, geometria, kwadraty - to pomimo wewnętrznego rozdygotania duszy - mój porządek. One dają wyciszenie. Prostota.
Co nosiłam w sobie - było dość mgliste. Wiedziałam, że złoto - bo je jako materiał, wraz ze słoneczną barwą, kocham po prostu. Wiedziałam, że broszka, bo w tej formie nie ma ograniczeń stawianych przez ciało, mimo że ... nie lubię robić broszek! Trzeci pewnik - kolorowe kamienie, choć ich oprawa to mozolna praca.
Usiadłam nad projektem. Kilka dni się głowiłam. Czułam presję aby wykazać się umiejętnościami. Pełno rysunków, wycinanki, przeróżne projekty wokół zamyślonej formy. Aż odpuściłam. Zadałam sobie pytanie: czy ja naprawdę muszę coś jeszcze udowadniać?! Zrobiło się łatwiej. Wybrałam kamienie, które miały być osią obiektu. Do ostatniej chwili nie byłam pewna czy z tą barwnością dam radę pozostać. Uwielbiam kolory, ich połączenia. Nie raz chcę mnogich zestawień użyć, a potem cięcie, eliminacja i znów kolejny element odkładam na bok. W efekcie na moim warsztacie powstają bardzo minimalistyczne kolorystycznie formy. Tym razem zwalczyłam pokusę.
Jest wstępny projekt wycięty z papieru. Prosta geometryczna foma. Pełen zarys mam w głowie ale to metal jest tą materią, która wyznacza kierunek. Zaczynam od mojej autorskiej faktury. Wiem, że raz wykonana nie może być uszkodzona bo nie uda się jej odtworzyć przy pomocy frezów czy pilników. Nie można jej polerować i ta świadomość ogromnie spina wewnętrznie. Po przewalcowaniu powstała forma, której nigdy bym sama nie wyrysowała. Zachwyciła. Podążam za tym, nie ingeruję. To był pierwszy zwrot w projekcie. Potem lawina kolejnych. Dokładam następne elementy konstrukcyjne, lutuję. Metal pracuje. Gdy odpuszczają naprężenia na powierzchni powstają fale, nowe wygięcia.
Gdy wlutowuję oprawki, równiuteńko w stosunku do powierzchni ułożone, blacha, która myślałam, że już w całości jest odprężona wygina się na nowo pod wpływem płomienia. Wtedy już nic nie można zrobić. Oprawy pięknie wlutowane ... ale pod niezamierzonym kątem!!! Wszystkie luty obarczone są ryzykiem, przy każdym ten sam strach o fakturę, nic nie można juz zmienić. Znów cały zamysł szlag trafił. Odkładam na kilka godzin aby pefekcjonizm odpuścił i w głowie nowy obraz się nakreślił. Wynajduję atuty i dopasowuję na nowo kolejne elementy. Aby forma z każdej strony zaskakiwała i współgrała. Aby przedmiot w całości zaciekawiał, sprawiał radość temu, kto go do ręki weźmie. Aby kusił do głaskania, dotykania, przyglądania się.
Odpowiedź Anuluj